Archiwum 27 czerwca 2015


cze 27 2015 Nie tylko w Ojczyźnie są rachunki krzywd...

Urodziłem się w Tczewie, równo 20 lat po jego wyzwoleniu. Z tym regionem (Kociewiem) łączą mnie fajne wspomnienia, ale te fajne są głównie z Tczewa, potem już tak fajnie nie było ... Szkoła podstawowa i chemiczne technikum minęły tak szybko, że światło w próżni rozchodzi się wolniej. Równie szybko i łatwo minął po latach okres studiowania w pięknym Toruniu. Miałem plany zostać zakonnikiem po szkole średniej, tak "wielkiej wiary" byłem ja człowiekiem ... Ja ateista, antyklerykał, długoletni dziennikarz "Faktów i mitów". No cóż, nie tylko do tego musiałem dojrzeć... Po nieudanej próbie rozpoczęcia dorosłości po maturze (maturze zdanej wyśmienicie) nie miałem pomysłu na dalsze życie? Jak nie zakon to co? A może szkoła i fucha belfra? Wtedy, w połowie lat 80-tych, mieć "mature i kursa niektóre" robiło z wielu pedagogów. Dlaczego ja miałem być gorszy? Mama pomogła w spełnieniu planów syna - miała znajomości w Wydziale Oświaty, a znajomości w PRL były równie cenne jak są w RP. Trafiłem do wiejskiej szkoły pod Pelplinem. Zostałem panem od polskiego. Tam moje wyobrażenie o nauczycielu uległo wielkiej korekcie. Resortowe święto 14 października przetarło mi oczy. Pili, i to ostro, a jak pili to się zachowywali niczym na wiejskiej imprezie. Szoook dla mnie, bardzo młodego człowieka. Szokiem było dla mnie także, że mimo Solidarności, stanu wojennego, nadziei - ci ludzie byli zadowoleni. Należeli, klaskali i płacili składki. Tylko ja nie bylem członkiem komuszego ZNP , a i wstąpienia na członka odmówiłem. Członka jedynie słusznej partii. Nienawiści do komuny i komunistów uczył mnie Ojciec, a potem edukacja w Gdańsku dokończyła dzieła. Byłem wtedy w Konfederacji Moczulskiego, a to nie było takie hop siup. Za to wtedy wsadzali jak leci ... Nie przeszedłem weryfikacji ideologicznej, a towarzyszka dyrektorka dawała mi wyraźnie znać, że w tej szkole miejsca dla takich nie ma. W dupie to miałem, bylem młody, gniewny i komunistom środkowy palec. W tej szkole poznałem kobietę, dzięki której moje najlepsze lata wspominam z bólem żołądka. Gdzie ja wtedy miałem rozum? Oczy? Nauczycielka od małolatów, dziewczyna ze wsi obok Pelplina, na trasie do Gniewu. Moje marzenia o byciu zakonnikiem zamieniłem na bycie mężem ... W tak młodym wieku - teraz wiem, byłem gorzej jak debil. Pierwsza wizyta w domu przyszłej żony powinna być ostatnia dla mnie, ale co tam - ja? Nie zapomnę zapitej facjaty jej ojca, który przywitał mnie gorzej jak źle. Dla jego córki planowany był bamber z sąsiedniej wsi, a nie jakiś gołodupiec, nauczyciel z miasta. Wtedy przeżyłem Średniowiecze po raz pierwszy, w tym domu... a potem bywało już tylko gorzej. Dla tego młodego nauczyciela , wiejska nauczycielka uciekła z domu, bo rodzice jej zabronili się z nim spotykać. Podobno mnie kochała, ale podobno, bo życie to srogo zweryfikowało ... Postawiony pod murem okazałem się jednak FACETEM, zostałem przy niej, pomagałem jak umiałem w tych chwilach. Oj jaki debil był ze mnie, ale o tym potem. Jej rodzice poczuli porażkę i poszli na ugody. Dobra, niech będzie ten miastowy .. Aby nam bardziej nie przeszkadzali, padł pomysł - ślub !!! Wypijmy za błędy - chciałoby się dzisiaj powiedzieć ... Zatem Średniowiecza cz. II. Nasza córka musi mieć wesele, bo co we wsi powiedzą !!! - obwieścili jej rodzice. Ja akurat jestem wrogiem takich imprez, ale ok, niech się stanie. Byli tak zamożni, a wesele tak udane, że szybko chciałem zapomnieć. Braciszek młodej pani napił się i zrobił grande (robił to potem bardzo często), a żeby opłacić kucharki trzeba było uzbierać kesz od gości podczas tzw. oczepin. Wspólne mieszkanie z jej rodzicami to był koszmar. Jej ojciec był nie tylko często "pod wpływem" i rzadko świeży (cokolwiek to znaczy), ale był przede wszystkim najmądrzejszy. Nie było osoby we wsi, której on nie obrobiłby przysłowiowej dupy. Sam jakby rozumu i lustra nie miał. Wiele razy spotykałem się we wsi z opiniami - jak ty Janusz z nim wytrzymujesz? Ano wytrzymywałem, kosztem wpędzania się stany nerwicowe, depresje na koniec. Moja tzw. teściowa była mistrzem hipokryzji, a jej poziom wiedzy i sposób myślenia to była kontynuacja Średniowiecza. Trudno w to uwierzyć, ale oni chcieli nam dyktować wszystko, włącznie z zakupami. A teoria ojca pijaka była z innej bajki dla mnie - oszczędzać i jeszcze raz oszczędzać, a nie wydawać. Pamiętam jak wielka awantura była, gdy w niedziele włączyliśmy, świeżo co zakupioną, pralkę automatyczną (w latach PRL był to jednak luksus). W niedziele się nie pracuje - usłyszałem od b.teściowej. Kobieta ta miała jeszcze wiele innych odlotów, ale chyba jedyne co ją tłumaczy to fakt, że często padała ofiarą przemocy od męża sadysty i despoty. Ile razy słyszałem o sobie, kim jestem to szok. Ja byłem częstym obiektem rozmów teściów, których nietrudno było słyszeć przez cienkie drzwi kuchenne. Ja w życiu im krzywdy nie zrobiłem, alkoholu wtedy praktycznie nie znalem, a praca stanowiła 80% mojego dnia, bo praca to było hobby żony nauczycielki. Zero wakacji, wczasów, wypoczynku - praca, praca i praca, a przede wszystkim kasa. Za późno zrozumiałem, że kasa to miłość życia wiejskiej nauczycielki. Ja mogę być w ocenie teściów nieobiektywny, ale ich syn jakby mnie utwierdzał w opinii na ich temat. Każda jego wizyta u nich kończyła się kłótnią, a nierzadko i agresją, z machaniem nożami włącznie. W takim domu ja spędzałem swój żywot. Słownictwo jakie padało podczas ich spotkań to językowy rynsztok, ale .. Ale co niedziela rodzinka ta zgodnie maszerowała do kościoła, aby demonstrować wiarę i miłość do i dla bliźniego... Tak modny temat przemocy w rodzinie - znam się na tym , jestem tego ofiarą, ale o tym dalej. Mieliśmy problem z posiadaniem dzieci. W sumie problem dotykający wiele małżeństw. Pamiętam , jak kiedyś wróciłem z pracy, a moja b.żona, pijana i zapłakana, obwieściła mi, że nie urodzi mi nigdy potomka bo tak powiedział jej lekarz. Nigdy nie robiłem z tego problemu, a może to ja nie mogę? Po jakimś czasie narodziła się myśl we mnie - adopcja. Pomysł wiele razy przedyskutowany i ...realizacja. Jako nauczyciele nie mieliśmy problemów stania się rodziną adopcyjną . W 1992 roku pojawia się w naszym domu chłopczyk, wprost ze szpitala. Nikt nie mógł powiedzieć - z domu dziecka... Niby nie mógł, ale jak się później dowiedziałem, w najbliższej rodzinie tak mówiono... Szoook Po nim pojawili się jeszcze jego brat i siostra (rok i 3 lata później). W 1994 roku spróbowałem swoich sił w polityce lokalnej. Jako działacz Solidarności byłem już znany w okolicy, jako młody i gniewny, tropiciel komuchów. Najmądrzejsi w rodzinie b.żony rodzice odradzali mi pomysłu startowania w lokalnych wyborach - oni wiedzieli, że przegram... Tymczasem ja wygrałem, zdobywając więcej głosów jak trzech konkurentów razem. Sukces. Wówczas poznałem gierki, układy i podjazdy. Drzwi domu się nie zamykały, przyjeżdżali wszyscy, aby mnie skaperować do siebie. Ja startowałem jako ja, a nie jakaś grupa interesów , sam , niezależnie. To był mój wielki atut i nawet nie wiedziałem jak wielka karta przetargowa. Kilku panów się przedstawia - Jan Kowalski, kandydat na burmistrza ... na co ja - Janusz Szczepański , kandydat również. Ogłoszono konkurs, podano daty, startować mógł każdy, kto spełniał ustawowe warunki, to dlaczego nie ja? Wiedziałem, że mam zerowe szanse, ale zaistnieć i pokazać niekomusze myślenie - tak wtedy chciałem. Sporządziłem "biznes plan" , złożyłem go w biurze Rady i grzecznie czekałem ...co dalej. Zapraszano mnie na spotkania, pieprzono tam bajki, które ślepy by nawet zauważył - poprzesz nas i będzie cudownie, bo my chcemy władzy... !!! Słuchałem, słuchałem i nic nie obiecywałem. Wszak to ja jestem jednym z kandydatów na fotel włodarza gminy ... Jednak narodziła się jakaś, grupa, nazwijmy ją koalicja, a ta zaproponowała mi konkretnie - poprzesz naszego kandydata, a my ciebie zrobimy sekretarzem gminy... Nie bardzo wtedy wiedziałem co robi taki sekretarz , a brzydko mi się ta fucha kojarzyła, ale nie powiedziałem nie. Poprosiłem o dzień do namysłu. Ok, zostanę sekretarzem. Ludzie okazali się słowni i "słowo ciałem się stało" ... Zostałem jednym z najmłodszych sekretarzy gmin w województwie, a pewnie i w Polsce. Nowa fucha to nowe uposażenie, wcale nie najgorsze. Radziłem sobie chyba nieźle, bo nawet teraz spotykam wyrazy sympatii od ludzi "tamtego okresu". Oddałem się pracy, a moja b.żona była zadowolona z kasy, którą stary przynosił do domu. Wszak kasa to był dla niej nr 1. Sporo inwestycji, po 2 latach budowa domu...niby nieźle... Jednak w naszym związku psuło się coraz bardziej. Zrozumiałem, że do tej kobiety ja tak naprawdę nic nie czuję. Pamiętam, że czułem jedno - strach. Psychicznie dobijali mnie tam od zawsze, wpierw jej rodzice, wiecznie pijany i awanturujący się brat, oraz ona. Kobieta ta była chorobliwie zazdrosna. W sumie zawsze wmawiała mi kochanki, jakieś seksualne podboje, gdy tymczasem ja byłem jej wierny bardziej jak ta rzeka ... W 1995 roku pojawia się trzecie dziecko w naszym domu. Wielka pomoc przy ich wychowaniu i pilnowaniu to zasługa mojego Taty. Człowiek ten poświęcał więcej czasu wnukom jak zajęci pracą rodzice. Innej prawdy nie znam. Bo innej nie ma. Nie przeszkodziło to jednak mojej żonie i jej rodzinie traktować mojego Ojca jak parobka. To On pomógł mojemu tzw. teściowi załatwić rentę, gdy facet ten od lat nie miał żadnego dochodu. W zamian często był obiektem plotek,. czy nawet słownych, wulgarnych ataków. Człowiek, który muchy by nie skrzywdził, a swoim wnukom poświęcił swoje dojrzałe życie. Ja powoli rozumiałem, że moje małżeństwo to wielki błąd, zacząłem coraz częściej myśleć o odejściu. Niby miałem pozycję w gminie, niby jakaś tam niezła pozycja materialna, ale ja chciałem normalności, a tego nigdy tam nie miałem. Miałem za to wieczne nerwy, strach przez żoną i ...uciekałem, także w alkohol. Kobieta ta używała względem mnie przemocy fizycznej, z byle powodu. Wiedziała, że mam swoje zasady, że nie oddam. Gdy facet bije żonę w złości, nerwach, to i tak jest najgorszy. A gdy robi to kobieta? Aby jasne było - jestem wielkim wrogiem przemocy. Nigdy nie uderzyłem b.żony - co ona potwierdziła w czasie sprawy rozwodowej. Bywało, że z mojej głowy sączyła się krew, że tu i tam pojawiały się siniaki. Znosiłem to jakoś, ale coraz bardziej wiedziałem, że nic tam po mnie. Odejść, uciec, się uwolnić. Wiedziałem, że praca w urzędzie z burmistrzem palantem (w 1998 r. nastąpiła zmiana władzy) i jeszcze durniejszym jego zastępcą nie dla mnie, bo się wykończę całkowicie. Odchodzę ! Spróbowałem siły we własnym biznesie, ale niestety, nie wypaliło. Wynajmowałem lokal z zasobów komunalnych, panowie władza skutecznie mi przeszkadzali w moim biznesie. Niestety, zmoczyłem dupę. Bywa, czy tylko ja w tym dziwnym kraju? W lutym 2001 roku, po kolejnych przejawach agresji b.żony, kiedy wieczorem wracałem z pracy zastałem zamknięte drzwi od środka. Robiła tak często, aby mnie przywitać pięściami. Zadzwonić i znowu wojna, czy ...? Wyjąłem klucz z zamka, odwróciłem się i do auta - ja tu już nigdy nie wrócę !!! Spędziłem jakiś czas u siostry, po 3 tygodniach wyjechałem do Niemiec. Chciałem tam zapomnieć o wszystkim. Bardzo brakowało mi dzieci, tylko ich, ale tłumaczyłem sobie, ze przecież marynarz też potrafi być dobrym ojcem... W październiku odbyła się sprawa rozwodowa, bez orzekania o winie, szybko i na temat. Ja pracowałem wówczas jako dziennikarz, głównie dla nowego tygodnika "Fakty i mity". Antyklerykalizm i walka z czarnymi hienami to jakby moje życiowe powołanie. Podjąłem też pracę w szkole na prowincji, wynająłem tam sobie mieszkanko. I pisałem dla gazet. Kasy nigdy za wiele, a alimenty płacić trzeba. W lipcu 2002 roku wszystko się urwało. O mały włos, a witałbym się z panią z kosą. Zachciało mi się robić materiał o powiązaniach policji ze światem przestępczym. Kilku osiłków chciało mnie pozbawić przyjemności oddychania. Ja jednak jestem twardy jak chleb z Biedronki. Przeżyłem. Na długie jednak lata pozbawili mnie zdrowia, zostałem rencista. Gdy leżałem na szpitalnym łóżku nie wiedziałem co to życie, a co dopiero obowiązki. Nie zapłaciłem alimentów ... spóźniony nie z własnej w sumie winy. Nic to, moja b.żona była już u komornika. Wszak kasa jest najważniejsza ... Potem była renta i bieda ... Wykupić leki, kupić buty, czy ... ? Po opłaceniu alimentów zostawało niewiele, bardzo niewiele. Postanowiłem pójść na układ z b.żona. Ty mnie zwolnij z alimentów, a ja notarialnie zrzeknę się prawa do 1/2 wspólnego majątku. No i usłyszałem - NIE !!! Wg tej kobiety miałem prawo ew. do 1/5, bo ona majątek dzieliła także na dzieci. Niewiedza często jej towarzyszyła, ale żeby taka...pomyślałem wtedy. Trudno, niech zdecyduje sąd. Z uwagi na stan zdrowia otrzymałem na sprawie cywilnej obrońcę z urzędu. Rzadkość, ale ja byłem naprawdę poważnie chory. Na rozprawie stawiali się świadkowie zapraszani przez b.żonę. Kłamali tak, jak się od niej nauczyli, jak im kazała. Prosiło się o sprawy karne za składanie fałszywych zeznań, ale niestety - ja byłem wrakiem człowieka. Pojawiłem się na jednej z rozpraw i udowodniłem, nawet szybko, jak oni kłamią. Oni, pobożni katolicy ... Wszystko co tam zostawiłem kupiła nam b.teściowa, emerytowana nauczycielka wiejska, sponsorka alimentów swojego syna, który sam nigdy ich nie mógł zapłacić ... Od czasu, gdy wniosłem o podział majątku, moja b.żona ograniczyła mi spotkania z dziećmi do zera. Wbrew decyzji sądu. Mogłem brać komornika i policjantów, i windykować co nakazane, ale nie chciałem robić scen we wsi, tym bardziej, ze każdy stres kończył się u mnie atakiem epilepsji, jakiej nabawiłem się podczas wypadku. Trudno, jakoś to przeżyję, może kiedyś odzyskam je - pomyślałem wówczas. Podczas spawy rozwodowej nie chciałem dzielić dzieci, a pewnie sąd przyznałby mi jedno. W tym sądzie b.żona powiedziała wyraźnie - ja wychowam je wzorcowo, wszak jestem pedagogiem. Po latach się okazuje, że poniosła całkowitą porażkę na tym polu ... Majtek został podzielony 1/2 na 1/2, moja b.żona miała mi zapłacić pewną kwotę ..., ale ... Ale od 7 lat tego nie robi, gdyż wg niej jest 100 powodów na nie. Teraz, gdy ruszyłem sprawę windykacji mam znowu przeciwko sobie dzieci, one wierne matce jak Szarik Rudemu. Zastraszała ich wielokrotnie. Nie radziła sobie wychowawczo, ale oczywiście zawsze była to moja wina. Ja jestem winny do dzisiaj wielu jej porażkom, mimo nastu lat po rozwodzie. Nie powie głośno, że straszyła dzieci oddaniem do domu dziecka, że kazała katować córkę starszemu synowi, gdy ta sprawiała kłopoty wychowawcze. Gdy dzieci mi o tym mówiły, pisały (a zachowałem te maile i sms-y do dzisiaj) to traciłem resztki włosów. Winny wszystkiemu jestem ja - teoria mojej b.żony. A może jednak nie ja, a może jednak nie do końca? Mimo, że jestem ateista, wróg kościelnej mafii, nie mam aż tyle sobie do zarzucenia co ona, co jej święta rodzina... Nie jestem aniołem, mam i ja swoje za uszami, ale nigdy nikogo nie katowałem, nie woziłem fałszywych świadków na rozprawy, nie podnosiłem ręki na żonę ... etc. etc. Tym artykułem chce zakończyć pewien rozdział - szkoda mi tylko lat spędzonych wtedy z tą kobietą... Oj jak mi szkoda ... Ona nawet teraz, po latach nadal mnie chce straszyć ... Nie, ja nie żartuję, to fragment z maila - "nie budzi się niedźwiedzia bo to grozi kalectwem bądź śmiercią" ... Ona to samica niedźwiedzia, a ja ten, który śmie budzić ... Przemoc w rodzinie to teraz taki modny temat ...

 

 

JJ Szczepanski - dziennikarz i człowiek.....  bardzo niezależny

nlszpieg : :